Znasz odpowiedź na to pytanie? Chętnie poczytam o Was więcej jeśli wiecie. Wiele lat wydawało mi się, że ja coś tam o sobie wiem, a potem było wielki wybuch, a tak naprawdę wielkie zatrzymanie. Już chyba kiedyś o tym pisałam, wiec tylko wspomnę, o tym jak choroba spowodowała, że znalazłam się w zupełnie nieznanym miejscu. Nic nie mogłam, straciłam kontrolę na swoim życiem. Zaczęło się od ciała, które odmówiło mi posłuszeństwa (tylko, czy tak to powinno być, czy ciało jest po to żeby być nam posłuszne, żeby nam służyć). Potem cały świat jakby stanął w miejscu ale tylko ten mój prywatny świat, który tak starannie budowałam.

I jeszcze przez wiele miesięcy po tym, jak już czułam, że nic więcej nie mogę sama zrobić, szarpałam się i miotałam z tym życiem, starając się utrzymać status quo. Zachować choć odrobinę kontroli nad tym wszystkim. Udawałam jeszcze bardzo długo przed sobą, i całym światem, że może być normalnie, mimo, że kompletnie nie miałam mocy. Próbowałam swoją siłą woli i wiarą zatrzymać swoje stare życie przy życiu…

Dziś patrzę na to jak na to wszystko z dystansu i z ogromną wdzięcznością, bo gdyby nie choroba może nie byłabym dziś w tym miejscu, a może tak. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać, bo przeszłość nas nie potrzebuje. Wspominam tą historię tylko po to, żeby pokazać Ci i sobie przypomnieć jak nieprzewidywalne jest życie i że jeśli tylko w to uwierzysz i zaufasz to znajdziesz drogę do prawdziwego siebie. I tu można zadać sobie pytanie co to w ogóle znaczy? Brzmi trochę jak wyświechtany frazes caochnigowy.

Nie wiem czy znajdę słowa, które nie będą banalne i oddadzą wielkość tego uczucia, a właściwie stanu świadomości, albo tego bycia po prostu sobą bez tych wszystkich uwikłań, ciężarów, schematów, programów etc. I ja nie mówię, że znalazłam złotą tabletkę, która pomaga się od tego uwolnić, i na pewno nie jestem od tego wolna zupełnie, kompletnie, absolutnie i na zawsze. Mówię o tym, że praca ze sobą, nad sobą, taka rzetelna, terapeutyczna praca prowadzi nas do takich siebie, o których nie mieliśmy pojęcia, że możemy się stać. I to jest chyba miejsce, w którym wszystkie znane mi słowa są niewystarczające, ale mam nadzieję, ze w jakiś cudowny sposób uda mi się Wam przekazać energię jaka płynie z tego miejsca.

Ja codziennie od kilku tygodni wzruszam się i ekscytuje na to, że jestem siebie ciekawa na nowo, że praca, którą wykonałam i wszystko czego się nauczyłam i dowiedziałam o sobie, przynosi takie realne namacalne efekty. I wzruszam się też na waszą gotowość do pracy i na waszą odwagę do stawania do tej, czasem brzydkiej prawdy, by stawać za sobą, blisko siebie i dla siebie. Dojście do tego miejsca zajęło mi wiele lat i nie zawsze było takie kolorowe jak teraz, ale o tym było i pewnie jeszcze będzie dużo.

Dziś mam ochotę świętować i celebrować moje i wasze sukcesy, olśnienia i radości, małe i duże. Chcę jeszcze lepiej siebie poznać i nauczyć się co lubię, a czego już nie. Pierwszym albo ostatnim krokiem by wziąć swoje życie w swoje ręce było dla mnie przyjęcie życia od rodziców. Takiego jakie ono było, bez upiększania i posypywania brokatem, wzięłam wszystko co dali i czego nie dali. A teraz mogę z tym zrobić coś naprawdę pięknego!