Święta, święta i po świętach… Często słyszałam to zdanie w domu rodzinnym, już nie pamiętam kto powtarzał je częściej, moi dziadkowie, czy rodzice. Pamiętam jednak, że to przynosiło ulgę, kiedy w święta bywało trudno. Dziś też czuję ulgę dzięki świadomości tego, że wszystko co czujemy przychodzi na chwilę. Czasem dłuższą, a czasem krótszą.

Kolejna ważna informacja, do której nie miałam dostępu jako dziecko, to fakt, że to co myślimy nie zawsze jest nasze, a nawet gdy jest nasze, to możemy tym zarządzać i zmieniać dowoli. I wydawać by się to mogło fantastyczne, zresztą już wielu ludzi o tym wie, a jednak to nie jest takie proste. To znaczy byłoby proste gdyby, nie to wszystko, czego nauczyliśmy się wtedy, gdy nie mieliśmy świadomego dostępu do naszych umysłów i tego co tam się koduje.

Dużo ostatnio myślę o ulotności chwil a tym samym ulotności życia. Być może końcówka roku tak mnie nastraja. Być może fakt, że pięć lat temu o tej porze niemal się z nim żegnałam. W 2018 roku zachorowałam. Początkowo nic nie wskazywało na to, że zaczerwienione i swędzące policzki niedługo po powrocie z podróży do Tajlandii okażą się objawem uczulenia na ryby. I choć samo uczulenie nie brzmi przerażająco, to wstrząs anafilaktyczny, uduszenie i zagrożenie życia w wyniku kontaktu z alergenem wzbudzały we mnie ogromny lęk.

Z tygodnia na tydzień stan moich pliczków a właściwe całej twarzy znacznie się pogorszył. Na próżno wędrowałam od jednego specjalisty do drugiego, krążąc miedzy pogotowiem, a karetką wzywaną do domu.

Zanim to wszystko się zaczęło, moje życie wyglądało jakbym weszła na nowy lepszy poziom. Wprowadziłam się do swojego własnego mieszkania, zmieniłam starą pracę, w której nie czułam się najlepiej z powodu szowinistycznego zarządzania. Poszłam wiec do firmy w której „rządziła” kobieta zachwycona perspektywą rozwoju. I po kilku tygodniach wyjechałam w kolejną podróż do ukochanej Azji.

Ponad to, miałam wewnętrzne poczucie, że najgorsze jest już za mną, że poziom mojego rozwoju osobistego, świadomości osiągnął tak zwane oświecenie. I wtedy Wszechświat, który jak już wiemy ma ogromne poczucie humoru, powiedział no to sprawdzam.

I dokładnie pięć lat temu wydawało mi się, że już nie dam rady, że moje ciało nie da rady. Nie mogłam jeść, nie miałam siły pójść na spacer i byłam przerażona myśląc, że to się nigdy nie skończy, albo że skończy się śmiercią. Kompletnie nie rozumiałam tego co się działo z moim ciałem, skoki ciśnienia, ataki paniki, zatykanie krtani, drgawki, bóle, opuchnięcia, rany na twarzy…

Nie wiem dlaczego teraz to wspominam o tym piszę, ale wiem na pewno, że dziś to blade wspomnienie, jak zły sen z którego się obudziłam. Dziś znam dobrze moje ciało i mamy fajną relację, dogadujemy się. Mogę znowu podróżować, chodzić do restauracji, choć czasem pojawia się mały strach bo alergia jeszcze ze mną jest, jeszcze mi służy do rozpoznawania moich potrzeb i granic.

Święta Bożego narodzenia od tych pięciu lat są inne. Nie mogę swobodnie odwiedzać rodziny i przyjaciół, bo ryby królują na wigilijnych i świątecznych stołach. To był mój ulubiony element tych świąt, bo nie wspomniałam, że uwielbiałam jeść ryby w każdej postaci póki nie zachorowałam. Musiałam się nauczyć obchodzić je na nowo, stałam się bardziej uważna na to co wybieram i kogo wybieram do spędzania swojego świątecznego czasu. Wy też możecie, nie trzeba mieć alergii.

Dbajcie o siebie po świętach, i w Nowym Roku!