Piszę ten tekst w samolocie, tytuł i temat miały być zupełnie inne ale za każdym razem gdy wznoszę się ponad chmury i widzę błękit nieba, bezkresną przestrzeń, wchodzę w stan wdzięczności i wzruszenia. Pomimo, że na ziemi wiało i lało, a błękit nieba był przysłonięty ciemnymi złowrogimi chmurami to słońce zawsze świeci, nawet jeśli go nie widać…

Lubię sobie o tym przypominać w ten sposób, gdy można doświadczyć tych dwóch obrazów niemal w jednej chwili. Tak jakby przejść na drugą stronę lustra. Obok mnie siedzi młody mężczyzna, pierwszy raz leci samolotem i jest przerażony, a jednocześnie podekscytowany bo spełnia się jego marzenie. 

Próbuje wrócić wspomnieniem do mojego pierwszego lotu i chyba nie umiem dziś przywołać tamtych emocji, tak dużo się zmieniło od tego czasu, tak wiele razy udało się przekroczyć barierę z chmur.

Tak wiele swoich barier i ograniczeń udało się pokonać i zachwycić faktem, że słońce zawsze świeci. 

Może właśnie o tym miał być ten tekst, o radości ze wschodu słońca, z możliwości jakie niesie kolejny dzień, bo tak łatwo o tym zapomnieć, tak łatwo zgubić ją w natłoku myśli i bieżących zadań.

Dlatego tym bardziej dobrze się zatrzymać albo zdecydowanie przyspieszyć, jak w samolocie. Ważne jest aby zarówno w jednym i w drugim wypadku oddać kontrolę. Tutaj dosłownie pilotowi. Mam jednak na myśli odpuszczenie kontroli w ogóle i poddanie się nurtowi życia, który płynie i zawsze ma dla nas najlepsze rozwiązania, pod warunkiem, że mu zaufamy. 

To zaufanie wymaga od nas wielkiej odwagi i wielkiej odpowiedzialności, bo to ostatecznie my decydujemy co z tego nurtu życia dla siebie wyłowimy i jak to wykorzystamy.

Z tego miejsca mam jedno życzenie, abyśmy się rozglądali wokół siebie i dostrzegali to słońce nawet gdy schowa się za chmurami.